wtorek, 21 kwietnia 2020

Krok dalej.. Normalne życie w nienormalnych czasach.

Kolejny etap zakończony. Raz, dwa, trzy.. start.

Budzą mnie w nocy bardzo dziwne sny. Przy śniadaniu już nie pamiętam o czym.

Ciężko mi się wstaje, przestawiam budzik i udaję, że 10 minut leżenia coś zmieni.

Marzę o tym, żeby obudzić się tak, aby umieć wcześniej zacząć dzień, choć dobrze się znam - obudzę się i stwierdzę, że lepiej chwilkę poleżeć.

Wymyślam nowe postanowienia, planuje nowe rzeczy, wracam do starych. Próbuję.

Co można jeszcze zrobić, jak zmienić dzień,żeby z tego życia wyrwać to , co powinnam wyrwać.



wtorek, 17 marca 2020

Niepłodność w czasach zarazy

Odkrywamy nowe radości.

Radość z dostawy produktów żywnościowych. Nigdy wcześniej 1 kg mąki i paczka drożdży nie sprawiła tyle radości, co dziś.

Cieszymy się z obecności witaminy C i spirytusu.

Przelałam nawet nalewkę z pigwowca i aronii do butelek, umieściłam w barku, jako produkty pierwszej potrzeby.

Cieszy nas każdy prawidłowy pomiar temperatury.

Nagle okazuje się, że lata niepłodności pomogły nam zbudować dobrą odporność. Wysoki poziom wit D , obniżony dietą cukier i cholesterol stają się naszymi sprzymierzeńcami..

I na tym koniec radości, bo dalej martwimy się tym co będzie DALEJ.

Martwimy się, czy nie będzie mi potrzebny zabieg w przyszłym tygodniu..
Zastawiamy się, czy będzie możliwość wykonania badań w terminie 6 tyg po poronieniu.
Czy uda się zebrać dane do wizyty u immunologa..
Czy w ogóle placówki badają nasze DNA, czy raczej przeniosły siły na walkę z koronawirusem?

Martwimy się, czy kiedy przyjdzie DALEJ, na pewne rzeczy będzie za późno.


Kupiliśmy psa. Jest wspaniałym pocieszycielem na te trudne dni.
A jednak nic nie odciąga tak myślenia o niepłodności jak pandemia.
Jesteśmy i tak zawieszeni do rozwiązania.. Ale też już nic nie planujemy.
Nawet nie szukam już, gdzie i kiedy zrobić badania.
Po prostu jesteśmy. 





wtorek, 5 listopada 2019

To nie ja.

Hormony. Zastrzyki, dropsy.

Łykam , kłuję i w międzyczasie czytam, jakie to wielkie spustoszenie sztuczne hormony robią w naszym organiźmie.. No robią.

Gorszy dzień, złe samopoczucie, brak sił, apatia.. ból głowy, ból brzucha.. Nawet jak swędzi za uchem to wina leków.

Usprawiedliwiam. To nie ja. To gonalpeptyd daily.


Mam świadomość, jak bardzo sobie szkodzę, próbując sobie pomóc. Znam cenę. A z drugiej strony, patrzę na mój talerz, szufladę witamin i myślę sobie - jak bardzo staram się zrównoważyć tą ingerencję.
Potem czytam dalej i dowiaduje się nowych rzeczy.. To nie do końca mądre, to wcale, a to właśnie istotne. Gubię się w natłoku informacji. Zdrowe, niezdrowe, pomaga, szkodzi..

Pomyślałam sobie ostatnio, jak bardzo mój świat uległ zmianie. Bardzo zmieniły się moje autorytety. Świat, w którym nie kłóciłam się z lekarzem, bo on powinien wiedzieć lepiej, to już wydaje mi się zamglonym wspomnieniem z poprzedniego życia.

Dziś, zazwyczaj tylko sobie. W każdej kwestii..

Zaczęłam się też więcej modlić. Księża trzęsą się jak pomyślą, że modlę się o udane in vitro. A jednak - wierzę już tylko sobie. Świat, w którym Kościół i księża wyznaczali mi drogę, to już w ogóle przestał dawno istnieć. Kiedyś wydawało mi się, że nie można wybiórczo podchodzić do wiary. To mi się nie podoba, to udaje , że mnie nie dotyczy.. To jest okej, to korzystam. Kiedyś to była dla mnie czysta hipokryzja. Dziś mój świat jest inny.

Dziś ja biorę odpowiedzialność za wszystko. Za wszystkie błędy , które popełnię. Podejmuje świadome decyzje i nie mogę mieć do nikogo żalu, że źle podpowiedział. Decyzja jest moja.

Nie miałam w planach pisać o Kościele. A jednak.
Uruchomiłam modlitwę i czytam jakieś rozważania, i zonk. Przeczytałam, że intencja w modlitwie musi być czysta, nie można modlić się za cos złego, np. o in vitro..
Zrobiło mi się strasznie przykro, ból przeszył moje serce. Jak to.? Ja się modle, a oni mówią, że nie mogę? Przez chwilę pomyślałam, że to znak. Nie módl się, zostałaś sama, bo tak wybrałaś.
Ale to nie prawda.
Jesteśmy w Polsce, większość ludzi jest katolikami i wyznanie katolickie ukształtowało nasze systemy wartości charaktery. Nie wyprę się tego..
Czy idę świadomie w grzech? Nie. Dla mnie to nie grzech.. Robię coś wbrew księdzu, tak jak robię wiele razy coś wbrew lekarzom. To to samo. Nie wierzę już im tak samo.
Mam swój świat, swoje zdanie..

Dla wszystkich, którzy jeszcze się boją. Co złego jest w in vitro? Czy jest przy tym Bóg?Skoro może być przy zapłodnieniu w wyniku gwałtu, w wyniku pijanej wpadki, to dlaczego miałoby go nie być przy rękach embionologa? Z tych wszystkich trzech okoliczności, to in vitro jest pikuś, miejsce pełne miłości..
Zabawa w Boga? Bawimy się w Boga za kazdym razem, gdy przedłużamy życie terapiami medycznymi. Przeszczepy, operacje, chemioterapia, leki..
Wyniszczenie organizmu? Szkodzenie sobie? Wszystkie leki szkodzą. Leczą jedno, psują drugie..

Postanowiłam sobie, że chciałabym wrócić po wszystkei zarodki. To jest taki pakt etyczny. Nie wiem co zrobię, jak nie dam rady.. Wtedy będę myśleć.Wyrosłam już z planowania, ale o tym inny post..




środa, 16 października 2019

Krok dalej

Ojej. Jesteśmy już tak daleko, że sięgam dłonią tego, co kiedyś wydawało mi się ostatnią instancją.

In vitro. A po nim co? Już nic?

Nie. Po nim kolejne in vitro..


Kiedyś mi się wydawało, że in vitro udaje się wszystkim. Masz problem, masz in vitro i jesteś rodzicem. Dzisiaj wiem, że in vitro nie udaje się wiele razy.

Statystyka mojej kliniki.



Czy to dużo, 40 % szans na to , że się uda?
Czy w ogóle z endometriozą mogę wierzyć, że te 40 % dotyczy również mnie?

Pojechaliśmy zdecydowani na in vitro. Mam wrażenie, że nawet lekarz był zdziwiony, że już wiemy, że po to tu przyjechaliśmy. Ale przecież nie jeździ się pogadać o in vitro 500 km, tylko je robić.

Decyzja. Na dzień dzisiejszy wydaje się, że ten etap jest najtrudniejszy. Wiem, słyszałam, że potem wcale nie jest łatwiej.. Jest trudniej.

Bronimy się przed tym rękami i nogami. Nie tylko nie in vitro. Zajdę w ciąże naturalnie, jakby na złość klinice. Pokaże im, że mogę bez nich.
Skąd to?
Strach?
Analizowałam to wiele razy. Wszystkie się przed tym bronimy. A może jeszcze jeden cykl. Jeszcze inseminacja. Jeszcze inny lek. Może to zadziała, a może jeszcze coś innego.
Stać nas na wszystkie próby po kolei, na leki bez refundacji, zastrzyki i inne wynalazki. Stać nas na czas..
Strach?
Tłumaczę sobie, tylko nie in vitro, bo endometrioza po in vitro rozwinie się. Takie dawki estrogenów, mój organizm może obrócić przeciwko mnie. Tylko nie in vitro, bo mam endometriozę. Może jest w tym ziarno prawdy. Ale boimy się bardziej chyba tego, że wykorzystujemy ostatnią instancję.
To jest tak jakbyś zaniosła wniosek do sądu najwyższej instancji i wiedziała , że to Twoja ostatnia szansa na wolność. Bez żadnych perspektyw dalej. Nic więcej nie da się zrobić. Błąd.
Tak to wygląda tylko z tego poziomu..
Gdy już pójdziesz krok dalej i wiesz, że in vitro nie jest jedna procedura. Leki , protokoły, to wszystko są parametry zmienne. Jedna kombinacja się udaje, inna nie. Zaczynasz wierzyć, że jak się nie uda, to jeszcze możesz coś zrobić, zmienić..
Walczę.

Wyjechałam z kliniki z receptą. Kupiłam leki i będę bawić się świetnie w domu, przygotowując swój organizm na ciąże.
Mój lekarz zdecydował o hormonach, a ja dbam o swoje ciało jak mogę.

Strach. Jest obecny we mnie. Mam jeszcze tyle rzeczy do przepracowania. Sama nie wiem, czy dam radę wyciszyć w sobie te lęki.
Nie robię z siebie ofiary - inne dziewczyny przeszły więcej niż ja. A jednak to co ja przeszłam, jest dla mnie wystarczająco dużo. Zadanie domowe, przepracować to wszystko.

Ktoś kiedyś mi powiedział, że mój organizm broni się przed ciążą. Myślę, dlaczego.. Zadaje sobie to pytanie za każdym razem, gdy się nie udaje. Czemu moje ciało nie chce? Czemu się broni? Strach? Przed czym naprawdę?
Zadanie domowe. 

poniedziałek, 23 września 2019

Ona ma siłę..

Ona. 158 cm. 52 kg żywej wagi. Ile może zmieścić się w  tym ciele? Ile kg endometriozy? Ile litrów łez? A siły? Ile zmieścić się tam może siły?

Bicepsy słabe. Napinam czasami mięśnie dla  żartów i porównuje z mężem. Śmieję się do mnie, że jest mięsień, twardy jak skała. Oczywiście kłamię. Ja nawet nie umiem napiąć dobrze bicepsa. Zaciskam zęby, zaraz mi szczęka pęknie, bicepsa jak nie było widać, tak nie widać.. A mąż kłamie dalej - przecież jest, zobacz, twardy jak skała. 


Ile razy trzeba powtórzyć takie kłamstwo, żeby w nie uwierzyć? Ile razy trzeba powiedzieć sobie, że nic się nie stało i wszystko będzie dobrze, żeby nie stracić nadziei?

Oszukujemy się cały czas. Kłamiemy w żywe oczy. A może to nie kłamstwo? Tylko podświadomość podpowiada mi, w co wierzyć a w co nie?
Czasami mam gorszy dzień i mówię wtedy Staremu - sam w to nie wierzysz. On kotłuje się w środku i mówi "nieprawda". Śmieję się w twarz  - jasne.
Naciągamy prawdę dla siebie nawzajem.

Ja mam siłę. Czasami słyszę, jejku jaka jesteś dzielna, ja bym się dawno poddała. Nieprawda. Skąd możesz to przewidzieć, skoro nigdy nie byłaś w tej sytuacji?

Naprawdę mam siłę. Czasami w nią wątpię. Patrzę na tego smutnego bicepsa, którego nie widać, i myślę, jejku co on może niby podnieść? A podnosi, dużo więcej niż planowałam.

Ty też masz siłę. Patrzysz w lustro i myślisz - nie udźwignie. Co to chuchro może dźwignąć? Dużo.

I nagle wniosek. To nie kłamstwo. To prawda. Wszystko będzie dobrze. Dam radę.

Nie ważne, kto Cię przekonuje. Ojciec, mąż, przyjaciółka, matka.. Czasami argumenty są słabe i wiesz , że kłamie, teoria naciągana mocno.. Jakim cudem możesz coś zrobić, nie masz siły przecież.. Nie ważne, kto CIę przekona. Rodzina, Psycholog, Bóg czy Ty sama.. Masz siłę. To wcale nie kłamstwo, tylko prawda.

Budzę się rano i "kłamię" do siebie, że wszystko będzie dobrze. Muszę robić tak codziennie. Myję zęby rano i "kłamię" do siebie, że mam siłę. 



wtorek, 17 września 2019

Romantycznie we troje

Doceniam romantyczne chwile we dwoje. We troje. Mój mąż, strzykawka i ja.


Siadamy na łóżku, które w małżeństwie ma pełnić rolę inna niż kozetki i odpakowujemy zestaw jak prezent. Przechodzi mi przez myśl, że to prawie jak Kinder niespodzianka. Brakuje tylko Kinder i czekolady, ale jest w środku całkiem ciekawa zabawka. Można się wykazać. Jak złożyć zabawkę bez instrukcji...
No właśnie - bez instrukcji.
Ulotka szeroko opisuje co z czym wymieszać, jaką igłę do czego użyć, wszystko ogarniam, jestem inżynierem.
Ale zacznijmy od początku, jak k.. zdjąć plombe?
Przechodzi mi przez głowę lista, jakie narzędzia przynieść.. Otwieracz do wina, klucz imbusowy, pilniczek czy nożyczki?

Udaje nam się nie zepsuć zestawu i delektujemy się romantyczną chwilą we troję. Ja, mąż i strzykawka. Para narkomanów, romantycznie namaszczamy ciało octaniseptem.
Igłę wbijam ja. Mąż obserwuje jak gładko wchodzi, ale po 3 zastrzyku nadal nie ma ochoty spróbować. Ja wbijam, od wciska płyn. Jak razem to razem.

Ostatnie próby. Oczywiście w głowie mieszane uczucia. Staram się nie myśleć, jak te zastrzyki wpłyną na endometriozę, chociaż przechodzi mi przez myśl, że każdy skurcz macicy to już ten skutek uboczny.

Staram się wierzyć, choć wiem, że sama owulacja to dopiero pierwsza część sukcesu.

Czy boję się, że nie wyjdzie? Już nie. Już wiem, mam plan i znam możliwości.

Jestem jeszcze na etapie, gdzie czuję, że najtrudniejsza w in vitro jest decyzja. Wiem już o tym, słyszałam parę razy, że to nie prawda, wiele trudniejszych rzeczy przede mną, a jednak na tym etapie czuję, że to zgoda jest najtrudniejsza.
Może dlatego teraz jestem spokojniejsza? Bo wiem, że to nie koniec, i medycyna mnie jeszcze nie skreśliła? Że mam szansę i mogę z niej skorzystać? Choć modlę się, żebym nie musiała, specjalnie w to nie wierzę.

Moja choroba. Koleżanka Endometrioza, nauczyła mnie, że w marzeniach nie chodzi o to, żeby spełniać je od razu. Mimo, że ja zwykle jestem niecierpliwa, impulsywna i wszystko realizuje od ręki. Najprostsze w życiu to kliknąć "kup teraz".
A tu co? Nie da się. Jutro jest dalej niż za 24 godziny.Lekcja cierpliwości, dla niecierpliwych.
W niektórych marzeniach chodzi o to, żeby spełniły się w ogóle..

Doceniam, te chwile we troje. Strzykawka, mąż i ja. Dajemy radę razem z tym i damy radę z wszystkim innym, co nas czeka.














poniedziałek, 16 września 2019

Szczęście

Znalazłam bursztynek na plaży. Szczęście. Prawdziwy fuks. 


Maż mówi - trochę ukradłaś. Czy można ukraść trochę? Szczęście.. 


Spotykam na plaży poławiacza bursztynu, który zostawia po sobie kupki "śmieci morskich", wstępnie przebrane. Turyści, dokładnie tacy jak ja, grzebią w tych śmieciach dalej. W ruch idą profesjonalne patyki z plaży i grzebią... 


Ja nie grzebię. Ja mam szczęście. 

Przechodzę obok i w słońcu mieni się bursztynek. Maleństwo. Schylam się i trochę kradnę, ten mały kawałek szczęścia. Mam., Bursztynek - szczęście. 


To nic złego, ukraść kawałek szczęścia. Samo nie przyjdzie, trzeba pomagać. Trochę dostać i trochę ukraść.. 


Walcząc o swoje szczęście, muszę ciągle trochę kraść. Kradnę czas, kradnę zdrowie.. Samo nie chce przyjść. Nie poddaje się, chociaż wiele razy płaczę w poduszkę, że czemu ja, a nie inni. Oni są głupsi, będą gorszymi rodzicami, co oni mogą tym dzieciom dać... A potem wiem, że szczęście trzeba trochę ukraść.. Kradnę.

Walczymy ostatni raz o sukces kradnąc tylko trochę. Zastrzyki, tabletki, wizyty i .. albo się uda ukraść trochę, ale idziemy kraść szczęście już całkiem poważnie - w klinice niepłodności.

Spotykam dużo smutnych kobiet. Jesteśmy wszystkie takie same. Udajemy, że nic się nie dzieje przed całym światem. Robimy całkiem głupie miny, pytane, a kiedy dzieci. A przed swoimi mężami udajemy prawdziwe wojowniczki. Siła, mądrość i opanowanie.

A potem odpalasz komputer, telefon i wpisujesz w wyszukiwarkę, endometrioza, niepłodność.  I płaczesz. Po czasie dochodzi do Ciebie, że nie jesteś taka wyjątkowa jak Ci się wydaje. Bo takich kobiet jak Ty jest miliony. Ja też jestem. I doskonale Cię rozumiem..